Miałem wczoraj interesującą przygodę na Staroniwskiej. na szczęście bez tytułowego finału, ale opiszę.
Jadę w dół czyli do centrum, jestem tu
http://goo.gl/maps/41Jsk i z takim widokiem, tylko na prawym pasie

Nawet nie dokręcam od siebie bo cholera wie co z bocznych posesji może się pojawić nagle na drodze.
Na wysokości wyjazdu z parkingu (niebieski bus) widzę, że z przeciwka 3 rowerzystów wspina się do góry. Za nimi dwie osobówki. Pierwsza wyprzedziła, sprawnie, dynamicznie, dała radę. Za nią ruszył starszy, posiwiały człowiek w swojej wybłyszczonej Astrze 1 sedan. Chyba z czwórki bo dynamiki za grosz. Gościu myk aż pod krawężnik po mojej stronie. Ja po hamulcach, oponki 23 mm, tyłkiem mi miota jak szatan.
Kierownik też zauważył, na szczęście, że coś jest nie tak i zamiast próbować przyspieszyć, jak to niektórzy mają w zwyczaju, też po hamulcach depnął. Kierownica mu się wyrywała z rąk, auto wężykowało jak węgorz. Pewnie wiecie ile czasami człowiek jest w stanie zobaczyć i zapamiętać w takich sytuacjach.
Już szykowałem się do awaryjnej ucieczki na chodnik w miejscu obniżenia. Na ostatnich metrach luzu on zwolnił do zera a nawet trochę miejsca mi zostawił, a ja przetoczyłem się obok ze śmiercią na twarzy.
Nawet nie był wstanie spojrzeć mi w oczy.
Miałem trochę ciepła, ale bardzie dotarło do mnie co mogło się wydarzyć jak dojechałem pod klatkę.